Historia pewnej inwestycji, czyli o tym, że lojalność się (klientowi) opłaca
10/06/2019
2019-06-10 23:50Kilka lat temu zgłosili się do nas inwestorzy, którzy mieli w planie zakup mieszkania w centrum Marbelli, najlepiej przy samej promenadzie i z widokiem na morze. Szukali czegoś, co mogliby odremontować i wynajmować wakacyjnie.
Nasze wspólne poszukiwania trwały dobrych kilka miesięcy. Inwestorzy przylatywali kilkukrotnie, a my zawsze miałyśmy dla nich listę nieruchomości do obejrzenia w lokalizacji, którą wskazali. W efekcie po kilku miesiącach znali niemal wszystkie mieszkania do sprzedaży na promenadzie w Marbelli.
I… nic. Przyznam, że byłam tą sytuacją mocno sfrustrowana. Analizowałam każde spotkanie, każdą kolejną nieruchomość, szukając tej, która – przy odrobinie szczęścia – mogłaby się stać tą właściwą. Niestety na próżno.
Przełom
Któregoś dnia, mimo że panowie z góry skreślili Puerto Banus jako lokalizację ich mieszkania, właśnie tam postanowiłam ich zabrać. Wpadło mi w oko mieszkanie na najwyższym piętrze w jednym ze starszych osiedli w Puerto Banus, przepięknie nad samym morzem położonym Andalucia del Mar. Mieszkanie dwupoziomowe, z kilkoma tarasami i widokami na morze z każdego z nich, z przedziwnymi schodami typu „ślimak”, po których zejście po lampce wina i na obcasach groziłoby śmiercią lub co najmniej skręceniem nogi. Ściany straszyły pudrowym różem, basenowym błękitem i wściekłą żółcią, łazienki i kuchnia pamiętały czasy Króla Ćwieczka, słowem: cudna ruinka.
Mała dygresja: czy mówiłam Wam już, że uwielbiam sprzedawać ruinki? Naturalnie takie z potencjałem, na których inwestor przy naszej pomocy może zarobić niezłe pieniądze. Taka ruinka to dla mnie (i inwestora) wielka obietnica, początek procesu zamiany żaby w księżniczkę. Inwestorów było dwóch, jeden z nich po wejściu do rzeczonej ruinki chyba wyłącznie przez grzeczność nie postukał się w czoło, na szczęście drugi oczyma wyobraźni zobaczył to, co ja: księżniczkę. Po długich negocjacjach najpierw obu panów między sobą, potem ze mną i na koniec moich ze sprzedającą, mieszkanie w Andalucia del Mar stało się własnością naszych inwestorów.
Remont nieruchomości, czyli zmiana z żaby w piękną księżniczkę
Tu wkroczyła do akcji zaprzyjaźniona z nami firma budowlana, której właściciel, podobnie jak ja i jeden z inwestorów, docenia ruinki. Zrobiliśmy burzę mózgów, której efektem było całkowite wypatroszenie mieszkania. Do kontenera na gruz poszło wszystko: ściany wewnętrzne, instalacje, podłogi i zabójcze ślimacze schody. W trakcie tej demolki w naszych głowach powstawały plany. Chcieliśmy stworzyć coś nowoczesnego, przestronnego, jasnego i wysokiej jakości, słowem: mieszkanie, do którego lubilibyście przyjeżdżać na wakacje. Taki był bowiem business plan: kupić – wyremontować – zarejestrować jako nieruchomość turystyczną do wynajmu – powynajmować przez kilka lat – sprzedać z zyskiem.
Na razie byliśmy na etapie „wyremontować” i ten etap potrwał prawie pół roku. Największym wyzwaniem okazały się dla nas… schody. Inwestor-wizjoner wyobraził sobie w tym mieszkaniu schody rodem z hollywoodzkiego show: metal i szkło, lekka konstrukcja, podświetlane stopnie – pełen bajer lub jak kto woli sztos. Takie schody nijak nie chciały się zmieścić w otwór przewidziany dla ich poprzedników, więc musieliśmy wykuć spory kawał stropu, który – tu chwała budowniczym osiedla – okazał się być zbrojonym potworem o niemal metrowej grubości. W ruch poszły młoty pneumatyczne. Do dzisiaj nie wiem, jak to możliwe, że sąsiedzi nadal odpowiadają na moje „dzień dobry”.
Może to dlatego, że kiedy chłopcy walczyli ze stropem, ja ukrywałam się w sklepach z kaflami, umywalkami, wannami etc. wyobrażając sobie różne kombinacje materiałów, kolorów, dekoracji. Ostatecznie wygrały kolory neutralne i styl zwany tutaj skandynawskim: chłodny minimalizm (to ten, do którego zawsze chce mi się na koniec dorzucić kilka miękkich poduszek i kocyków :) ).
Remont zakończył się pełnym sukcesem. Gwoli prawdy historycznej muszę przyznać, że nie było lekko. To był dla nas wszystkich pierwszy tak duży wspólny projekt i jak zwykle w takich wypadkach nie obyło się bez nieprzyjemnych niespodzianek. Czasem moja rola menedżera projektu i „oka” inwestora bardzo mi ciążyła (jednak andaluzyjskie i polskie pojmowanie czasu i terminów mocno się różnią). Po wielu perypetiach dobrnęliśmy jednak do szczęśliwego końca remontu i nasza żaba zamieniła się w księżniczkę. Póki co nagą, bo inwestorzy postanowili o umeblowanie zatroszczyć się sami. Zakładając, że mieszkanie będzie wynajmowane, zdecydowali się na wariant mieszany: IKEA + pojedyncze meble z różnych innych firm. Efekty możecie zobaczyć tutaj: https://www.dreamproperty.pl/nieruchomosc/325A/luksusowy-penthouse-w-puerto-banus
Skoro już klikacie, obejrzyjcie jeszcze zestawienie żaby i księżniczki, czyli kilka fotek z cyklu „przed i po”: https://www.dreamproperty.pl/remonty
Wynajmy wakacyjne
Po renowacji i wyposażeniu mieszkania we wszystko, co tylko może być potrzebne ludziom, którzy przylatują na wakacje do Hiszpanii, rozpoczęłyśmy akcję „wynajmy krótkoterminowe”. Pierwszym krokiem była rejestracja mieszkania jako nieruchomości turystycznej w Consejeria de Turismo de la Junta de Andalucia. To wymóg wprowadzony przez rząd andaluzyjski kilka lat temu, określający przy okazji bardzo jasno wymogi, które musi spełniać nieruchomość turystyczna oraz procedurę rejestracji gości, zbliżoną do tego, przez co przechodzimy meldując się w hotelu. Jeśli interesuje Was ten temat, poszperajcie na naszym blogu, znajdziecie tam kilka tekstów na temat wynajmów wakacyjnych.
Potem legalne już mieszkanie z numerem rejestracyjnym wrzuciłyśmy na portale, z którymi współpracujemy. Pierwsi goście nie dali długo na siebie czekać. Mieszkanie cieszyło się i nadal cieszy dużym zainteresowaniem wśród gości z różnych krajów. Miałyśmy lokatorów z Anglii, Francji Belgii, Emiratów Arabskich, Szwecji, Maroko… i wszyscy wyjeżdżali bardzo zadowoleni. Booking.com bazując na opiniach naszych gości przyznał mieszkaniu ocenę 9.5 punktu (w skali od 1 do 10), z której jesteśmy bardzo dumne, bo składa się na nią praca całego zespołu: pań sprzątających, kolegi „złotej rączki” od napraw wszelakich i nasza. Muszę też oddać tu sprawiedliwość właścicielom mieszkania: są bardzo elastyczni i szybko reagują na wszelkie nasze sugestie oraz potrzeby gości (w granicach rozsądku oczywiście). Bardzo to sobie cenimy.
Decyzja - sprzedać nieruchomość
Na początku tego roku właściciele zdecydowali, że mieszkanie należy odświeżyć i wystawić na rynek do sprzedaży. Do akcji znowu wkroczyła nasza firma budowlana, potem drużyna sprzątająca, a na koniec my. W ruch poszły aparat fotograficzny i kamera współpracującego z nami doświadczonego fotografa, który przygotował piękne, profesjonalne zdjęcia, wizytę wirtualną i film o nieruchomości (wszystkie te elementy możecie obejrzeć na naszej stronie). Zamieściłyśmy ofertę w naszych systemach oraz na portalach, na których reklamujemy nieruchomości do sprzedaży i zorganizowałyśmy dzień otwartych drzwi dla naszych koleżanek i kolegów z branży. Nasz ulubiony penthouse jest więc już oficjalnie do sprzedaży i czeka na kogoś, kto się w nim zakocha. Jesteśmy przekonane, że stanie się to niedługo, bo poza tym, że spełnia trzy podstawowe kryteria nieruchomości dobrej inwestycyjnie: „lokalizacja, lokalizacja, lokalizacja”, ma również wiele innych zalet.
Nasi inwestorzy spokojnie czekają na wielki finał, bo mieli już okazję się przekonać, że potrafimy taką nieruchomością obrócić w niespełna rok, zrobiłyśmy to bowiem z drugim mieszkaniem, które kupili dzięki naszej rekomendacji w tym samym osiedlu rok po zakupie pierwszego. To również była piękna ruinka, której remont potrwał niemal pół roku. Tym razem inwestorzy chcieli spieniężyć swoją inwestycję wcześniej, nie zdecydowali się zatem na wynajem. Wystawiłyśmy mieszkanie na rynek do sprzedaży. Przed upływem roku od jego zakupu znowu zmieniło właściciela, a nasi inwestorzy mogli pójść świętować udany deal.